licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 11 maja 2011

Jeśli pójdzie się...

…Via Tragara, to dojdzie się do Punta Tragara, gdzie stoi hotel w kolorze łososiowym i gdzie można patrzeć z tarasu w morze do znudzenia, do uśmiechniętej śmierci i do zachodu słońca. Z prawej strony jest stromo w dół prowadząca uliczka, która zmierza w stronę  Via Pizzolungo. Idzie się, idzie, idzie, idzie i godzinę dalej jest Grotta di Matermania, gdzie starożytni składali ofiary ze zwierząt i ludzi, żeby udobruchać boginki płodności i nie tylko. Idealnie zachowane ściany, ławy, na których siadywali kapłani, ołtarz ofiarny. Na samej górze pod sufitem niemal zielona ściana, wilgotna jeszcze od źródła, które tu kiedyś biło. W drogę. Po lewej lita skała, po prawej przepaść, a na dole? Czerwona Villa Malaparte, kiedyś należąca do Sofii Loren, teraz do mafii ruskiej. Potem znowu droga i schody, wąziutkie na 50 cm, wysokie, jakby prowadziły do nieba, wijące się serpentynami, bo wiadomo – droga do nieba nie może być prosta. I nagle kafejka, taka przechodnia, bo za nią Arco Naturale, niczym słoń wyłaniający się ze skały. I taras widokowy, z którego można patrzeć w 200 mertową przepaść zakończoną lazurem Morza Tyrreńskiego. Powrót przez kafejkę i dalej straszliwie długą Via Matermania, aż do miejsca, gdzie można skręcić w mnóstwo wąziutkich uliczek. Tak wąziutkich, że Smok rozłożywszy ręce dotykał budynków po obu stronach. I teraz już w zasadzie wszystko jedno – gdziekolwiek by się nie poszło i tak trafi się w końcu na Piazzettę, do Gran Caffe. Prosz, prosto i w prawo i mamy widok na Marina Grande, gdzie potężne promy Caremar zabierają kogo i co się tylko da, szybkie katamarany w 30 minut dopływają do Neapolu, Ischii, Sorrento. W lewo? Via Roma, z lodziarnią, sklepikami z lokalnymi pamiątkami, dworcem miniautobusów. W prawo? Funicolare prosto na Marina Grande. Prosto i w prawo? Via Longano wychodząca wprost na Hotel Quisisana, gdzie lata temu szejk arabski wynajął całe piętro dla siebie, swojej służby i haremu. Normalnego cżłowieka nie stać nawet na to, żeby wejść do foyer. A co tam, nawet na schody przed hotelem. W lewo Gucci, D&G, jubiler, jubiler, jubiler, YSL, jubiler, Gucci, Miu Miu, jubiler. Oczopląsu można dostać. Prosto i w prawo i dochodzi się do Museo della Certosa. A tam ogromne obrazy Difenbacha mroczne, apokaliptyczne, zastanawiające i Chiesa di San Giacomo. Część fresków zwyczajnie odpadła ze sklepienia razem z tynkiem, ale to co zostało zapiera dech. W rogu kościoła stoi murowany konfesjonał, do którego wpakował się Smok pytając „Co to za szafa mamo?” I ogrody. Ogrody Certosy, z których widać Faraglioni, w krótych aloesy tworzą nieprzebyty gąszcz i kwitną jak oszalałe. Na murowanych ławkach, wśród pnączy można czytać i gadać, gadać, aż do zmroku, do zamknięcia ciężkiej ogrodowej furty.

Do domu wraca się wąskimi uliczkami, mija się La Campannina  Restaurante, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo, kot sąsiada Argentyńczyka ucieka spod nóg zamiatając asfalt puchatym ogonem. Zielone drzwi, klucz w zamku i jesteśmy. Wino, pizza, mozzarella, tosty z wędzoną szynką w plastrach cieniusieńkich jak najdelikatniejszy tiul.

Reszta jak mi się będzie chciało:)

APDEJT:
Dialog romątyczny po połowie butelki Melanurc.
Cleos: Nic ci dzisiaj nie pomoże, gdy piergolnę cię na łoże.
Diaboł: To cię dziewczę wychędożę.

Kurtyna:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz