licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 1 maja 2007

Pojechałam zatem na randkę...

…do Krakowa. A tam… bryczki różowe, gołebie, park przecudny, czekolada na gorąco gęsta jak grochówka, tort czekoladowy, burrrrrrrrrrrritos w Taco, spacery, Sukiennice a w nich pierdylion prezentów dla mła, lody, kwiaty, żywe pomniki, wspomnienia z krakowskiego dziecięcego mojego zagubienia (sto lat temu poszłam sobie na spacer mając lat 4, zostawiłam Rodziców po jednej stronie Sukiennic i udałam się na drugą ujeżdżać lwy. Zgadnijcie czy Mały John ryczał ze szczę³ścia, jak mnie znalazł???). Randka mi się udała. Nam, w zasadzie. I wyjątkowo tym razem nie było mi niedobrze po wizycie w Taco. Bo poprzednim razem posiadając w sobie tygodniowego Smoka-Fasolka, nażarłwszy się ostrego żarcia rzygałam jak kot resztę wieczoru. Nic nowego. Tym razem po enchilladzie nic mi nie było, co zadziwiło mnie i mojego randkowego partnera.
A potem, po powrocie do miasta uparłam się na lody U Michała. No i pojechaliśmy. Michał właśnie zamykał, ale dla koleżanki z klasy z podstawówki otworzył co pozamykane i postawił nam lody. Pyyyycha. To miłe, że ktoś kogo nie widziałam na oczy lat 14, a jedynie słyszałam telefonicznie zamawiając ciasta na wesele pamiętał mnie i nas i wesele i pytał jak smakowało i w ogóle było jakbyśmy się spotykali co tydzień conajmniej. 8 czerwca Jego ślub. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

Miło iść sobie na randkę z własnym Grzechem-Mężem:)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz