licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 7 grudnia 2007

SUPERMAMA

Supermama biega po lekarzach ze Smokiem przelewającycm się przez ręce. Targa te kochane 17 kilogramów po piętrach szpitala, użera się z lekarzami, gładzi blond główkę i tłumaczy „nie ruszaj się Smoku za bardzo, bo to kroplówka”. Spędza noc na smoczym tapczanie, bo „mamusiu a będziesz ze mną spała dzisiaj?” Wieczorem piecze ciasto dla gości i Mikołaja, żeby Teściuniuniunie mieli co zeżreć, jak już zaszczycą wnuczkę odwiedzinami. Potem załatwia Mikołaja, żeby się przebrał i przyleciał tymi saniami i przyniósł Smokowi wymarzonego robota, co chodzi, strzela, oczami świeci, kręci korpusem i robi larmo jak armia radziecka. Nawiasem mówiąc supermama wyjeździła się za tym robotem po kilku miastach, żeby Mikołaj za bardzo szukać nie musiał.
Następnego dnia supermama jedzie do pracy, w pracy odbiera telefon od Niani, że Smok płacze, bo ją ucho boli. Supermama wynajduje laryngologa spod ziemi, o nieludzkiej porze, bez skierowania, bez kolejki. Po pracy Supermama jedzie na przegląd Cherry Devilka, również bez kolejki, czekania, cudowania. Po przeglądzie do lekarza. Supermama tłumaczy, że pani doktor tylko zajrzy do uszka, a Smok płacze przeraźliwie i nie chce się uspokoić. Supermamie kroi się serce i oddałaby wszystko, żeby to ją ucho bolało, ale kurna głupie ucho nie chce boleć jej, tylko boli Smoka. Potem apteka, dom, kolacja, bajka, przytulanie, kąpanie, usypianie. Smok kaszle, prycha, wymiotuje, supermama zmienia pościel, smoczą piżamę, nalewa nowego soku do kubka. W końcu Smok zasypia.

Trzy dni. Trzy dni to niewiele, jeśli porównać to z całokształtem bycia matką. Trzy dni czasem wystarczają, żeby uświadomić kilka ważnych spraw. Jestem zwyczajnie zmęczona. Malutki problemik, przez to cholerne zmęczenie urasta do rangi problemu na skalę światową. Siedzę w pracy, podpieram głowę rękami i myślę sobie „niech mnie ktoś przytuli/zastrzeli/adoptuje”* (* niepotrzebne skreślić). Potem zbieram się w sobie i wykonuję pierdylion telefonów, do domu, do Dużego, do mechanika, do lekarza nr 1, do lekarza nr 2, znowu do lekarza nr 1 – i sprawy załatwiają się same. Dziwnym trafem zapominam o wykonaniu jednego telefonu. Na pytanie „Chcesz, żebym pojechał ze Smokiem do laryngologa?” – uśmiecham się tylko w duchu, bo jakże to tak? Ale myślę sobie, że któregoś dnia powiem „Jedź, bo nie mam siły się ruszyć.” I wtedy będę mogła odpocząć.

I to nie jest wcale tak, że myślę, że robię coś wyjątkowego. Że jakoś straszliwie się poświęcam i muszę góry przestawiać. Guzik prawda. To jest tak, że życie składa się ze szczegółów, z pierdół, które składają się na całokształt, z drobnostek, które do czasu nie mają znaczenia. I przychodzi taki moment, że znaczenia nabierają, pokazują parszywą prawdę, otwierają oczy. I te oczy niekoniecznie muszą być zadowolone z tego co widzą. Moje nie są. I pora to zmienić.

2 komentarze:

  1. „życie składa się z pierdół” – święta prawda :)))))))))))))))też bywam cholernie zmęczona ;)
    Biedny Smok – zdrówka życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacunek dla Supermamy… i słowa otuchy – Ajlowju :-)

    OdpowiedzUsuń