licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 28 października 2005

W życiu...

…nie schudnę tyle, ile bym chciała. Powód??? Dieta MŻ nie wchodzi w rachubę, za bardzo lubię konsumieren machen. No i trudno. Pociesza mnie fakt drobny, że na hasło „cycki stramm chłopcy idą”, rozpinają mi się dwa guziki w bluzce. Nie oklapły znaczy tak całkiem… te cycki oczywiście, nie guziki. Staram się, no kura mać naprawdę. Po całym dniu w pracy i ganianiu Smoka po chałupie w celu „zagilgotać na amen” albo „odebrać ten wazonik po babci” albo „złapać zanim wpadnie do psiej miski z wodą” wsiadam na rower i jadę do Świerklańca. Moje drugie „ja” jedzie, bo pierwsze gapi się z tego rowerka w telewizor, albo czyta opasłe „Monte Cassino”. Iwa twierdzi, że do Świerklańca jedzie się 40 minut, no to ja te 40 minut przed telewizorem też jadę. Bez oszukaństwa. Po dojechaniu na miejsce opadam na glebę i ćwiczymy mięśnie brzucha aktualnie w zaniku. Czasy kaloryfera minęły bezpowrotnie.
Nie jem po 18. Nie jem słodyczy. Nie przegryzam między posiłkami. Piję hektolitry wody, chodzę na basen, aerobik, saunę.
I co??? I nic. Gucio jednym słowem. Waga od 5 lat tkwi w miejscu jak zaklęta.I nie to, żebym żarła jak prosię albo nawet stado prosiąt. Wszystko normalnie – posiłek spokojnie mieści się na talerzu.
Nie, nie zazdroszczę chuderlawcom, którzy mogą w siebie wrzucić tonę żarcia a i tak wyglądają jak patyczaki. Mam w pracy dwie takie. Nie nie chcę mieć figury modelki. Kicham na to. Lubię moją „klepsydrę”. Spoglądam w lustro i myślę sobie: tyłek jest więc jest co w spódnicę włożyć i zakręcić, cycki są można dekolt latem zapuścić i niejeden zapuści żurawia, nogi może nie do nieba, ani nawet nie do czyśćca ale za to proste a nie iksowato-ułańskie można by w krótkiej kiecce… No tak może by i można, gdyby nie to, że uda jak kurna dęby dwa… takie 100 letnie. Grube??? Niekoniecznie, mocne po prostu, wyćwiczone latami tańca i inkszych ćwiczeń, potem zaniedbane falują teraz tu i tam. I ten brzuch cholerny, szlag by go!!! Faraon ostatnią wizytą wpędził mnie w kompleksy i poczucie winy wobec własnego dawno niewidzianego kaloryfera. Ta to ma brzuch jak złoto!!!
I co ja mam zrobić??? Nie mam czasu na aerobik codziennie i basen co rano. 5 kilogramów niech sobie ktoś zabierze w pizdu. Oddam za darmo. Jeszcze dopłacę.
Jakieś dobre rady???

3 komentarze:

  1. Ponuro mi. Też chcę kaloryfer. Kiedyś miałam taki PRAWIE, ale się utyło. Teraz się schudło dietą MŻ, ale nie ma kto w dupkensa kopnąć, żeby poćwiczyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moze po prostu to olej i się przestań odchudzać – to napewno od tego odchudzania ci przybywa :))))
    A ja kurdę jakoś nie mogę wrócić do dawności ale w druga stronę – ten cyc przez 13 m-cy całą dobę mnie wyciągnął na maxa…

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy ja się właśnie NIE odchudzam. Jem normalnie i mi nie przybywa tylko stoi w miejscu. A chciałabym mniej. Zróbmy wymiane:)))

    OdpowiedzUsuń