licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 2 lutego 2012

"War Horse"...

…2 godziny 26 minut pieprzenia o koniu. Zniesłam to z miłości do koni. I ubolewam, że nie ma wersji z dubbingiem, bo byłby boski film dla Smoka.

BTW smoczy rosół zdziałał cuda i dziś już tylko niewarte wspomnienia 37 stopni. Dziecko mię uleczyło.

Aktualnie „Wrecked”. 16 minuta, sekund 31 – facet dalej siedzi w aucie, nie ruszył się o centymetr, za to pił deszczówkę nałapaną do popieniczki i wysikał się sobie pod nogi. A no przepraszam, jeszcze rozebrał trupa z tylnego siedzenia z marynarki i przywdział ją, bo zimno było temu misiu. Czy to jest jakaś nowa tendencja – robienie filmów o niczym?

„Dziewczyna z tatuażem” – mniam, „Anonymous” z ukochaną kostiumową Anglią – mniam, były jeszcze chyba ze dwa dobre, a teraz widzę moja dobra passa się wypassa.

Została mi jeszcze godzina, minut 13. Zobaczmy, jak się akcja rozwinie:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz