licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 20 stycznia 2013

Piątkowy wieczór...

..Kate opisała tak przecudnie, że absolutnie nie ośmieliłabym się dodać nawet jednego przecinka, o zdaniu nie wspomnę. Po jakże pokrzepiającej rozrywce operetkowej zafundowaliśmy sobie z Diabołem weekend maratonu z "Teksańską masakrą piłą mechaniczną". Produkcje: 1974, 1986, 1994, 2003 i 2006. Po tylu godzinach krojenia piłą i rozwalania czaszek młotem do uboju bydła stanowczo odmawiam samodzielnego wchodzenia do pustego, ciemnego pokoju. Na tyle stanowczo, że chyba pójdę ugrzęznąć w pianie z Games of throne dla relaksu.

Tymczasem rano naszła mnie refleksja, że różne są stopnie ubezwłasnowolnienia miłością. Też przecież kiedyś byłam zapatrzona w Drożdża jak w zrzadło, nie widziałam jego wad, nie słyszałam, jak bredzi od rzeczy, nie dostrzegałam jaki bywa śmieszny w swoim nadęciu i jak bardzo to wszystko nie przystaje do rzeczywistości. Co prawda nie przypominam sobie, żebym nie była w stanie podjąć najprostszej decyzji bez konsultacji z szanownym samcem w hodowli, ale widocznie różne są objawy zaćmienia. Ciekawe jak długo ona będzie sobie otwierała oczy... o ile w ogóle.

I na  zakupach byłam. Pomijam czas stracony na dostawania furii pomiędzy wieszakami. Pomijam fakt drobny, że poszłam po spodnie i coś szarego, wyszłam z dwoma parami spodni, szarą bluzką, brązowym pierduśnikiem i czarnym narzutnikiem. Pomijam nawet fakt, że do przymierzania spodni zdjęłam okulary i dopiero, kiedy trzymałam je w ręce zastanawiając się gdzie je wsadzić, uprzytomniłam sobie, że to zadek mam przyodziać, a spodni przez głowę ściągała raczej nie będę. Było mi tego wszystkiego zwyczajnie potrzeba chyba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz