licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Jak ja sobie...

…to wszystko tak radyklanie przemyślę, to mi wychodzi, że i tak mam farta. Dostałam zwrot podatku, co do którego Wąż odgrażał się, że co to on mi nie zrobi i jak to on się nie rozliczy. Zatem o urlopie myślę już spokojnie. Dostałam rabat na te megatanie zabudowy do garderoby. O rabat upomniałam się w poniedziałek rano. Dziś Nadworny Stolarz dowiózł szuflady uprzedzając mnie uprzednio telefonem, że on w sprawie tych oświadczyn przyjedzie. (Dla niewtajemniczonych: to ja deklarowałam, że gdybym mogła to bym mu się oświadczyła tak mi szybko i sprawnie te zabudowy zrobił – dobry majster to pomiziany po ego majster). Umarłam ze śmiechu przy telefonie. Ale nie o tym chciałam i zakładam, że żona Nadwornego Stolarza mogłaby wnieść sprzeciw. Przywiózł szuflady i z miejsca mnie objechał, że on mi fakturę z rabatem wystawił już w niedzielę wieczorem i nie musiałam się wcale domagać. Szuflady dowiozłam do domu w całości chociaż mi jeździły po Wiśni tam i nazad.
Dupeczki moje zachwyciły się zielonym ziastem smoczym i domagały się przepisu oraz zwróciły paterę z oświadczeniem (nie się), że jutro chcą mieć pełną. Akurat.  Robienie ludziom dobrze na samopoczucie robi mi dobrze na zwoje.
A potem Kate mi powiedziała, że nam na Sylwestrze ludzie zazdrościli i że w NASZYM WIEKU (ja się pytam co to znaczy w „naszym wieku” bo ja mam ciągle siedemnaście), ludzie nie przeżywają i nie okazują takiego omatkokochanomojo-mój-ci on/ona, że my z Diabołem taki jesteśmy wybryk natury, ewenement i kosmici.
A do tego odkryłam nowego bloga, za którego Who dostanie w czapkę, że nie polecała wcześniej. Pary z gęby maupa nie puściła. Ale znalazłam sobie sama i zasysam i znajduję tam czasem jakby swoje własne myśli.
I jak to sobie poskładam do kupy, to sobie myślę, że trudno, że sędzia był uprzejmy zejść śmiertelnie, trudno, że coś tam (żadna inna katastrofa nie przychodzi mi do głowy) i tak mam farta. I nie zgadzam się  z tymi, którzy się nie zgadzają z poglądem, że pozytywne myślenie czyni cuda.

Mam w sobie pewnikiem pokłady czegoś, jeszcze nie zdefiniowałam czego, co sprawia, że mi się chce tańczyć. Nie tylko z Misiami Puchatymi moimi. Tak ogólnie życiowo. Bo rozglądam się wokół i co? Na środku salonu stoją mi regały do garderoby, telewizor co ma lat 20 albo i więcej szuszczy, pandan mi się zakurzył, ruin jeszcze trochę mam. I co z tego? Czasami, jak mnie już remont doprowadza do wścieku i mam dosyć kurzu i pyłu, jak mi Diaboł podnosi cieśnienie, albo ja Jemu (no nie ukrywajmy zdarza się nawet z moim anielskim usposobieniem), jak mi się wali jakiś kawałeczek układanki co to ją puzzel po puzzelku układam sobie we łbie… czasami, w takich chwilach biorę wyimaginowany szpadel w ręce i walę się między oczęta. Jedno pytanie Cleoś, jedno sobie zadaj durna babo – tak sobie mówię. Wolałabyś nowy telewizor, hacjendę, gosposię być może raz w tygodniu i samotne zasypianie? i oglądanie filmów w oddzielnych pokojach? i dni bez rozmów i dyskusji? Uwielbiam mój kurz  i pył i stary telewizor. No dobra, nienawidzę, ale uwielbiam okoliczności towarzyszące. Mam farta, ze wszystkimi black&white’owymi pierduśnikami dookoła, ze wszystkimi szarościami i burościami. Jak mi już było naprawdę źle, naprawdę, ale tak beznadziejnie, że trzy godziny  płakałam Who, albo Kate, albo Marchwiakowi, albo Iwie, albo Dziobakowi (kolejność w ciągu dnia płaczów dowolna) w słuchawkę tudzież w ramię, to sobie wymarzyłam, wymyśliłam, jak ma być, jak ja chcę, jak mi się powinno ułożyć. Można walczyć długo i długo potrafiłam, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło mi, że nie da się już inaczej, jak tylko zawalczyć o siebie. No i teraz mam kurz i pył i remont i telewizor z innej epoki i to wymarzenie i zasypianie jak z cleosiowego podręcznika o zasypianiu w obdiaboleniu. Przypomnijcie mi to, jak będę dostawać palpitacji, bo mnie Diaboł doprowadzi do wścieklicy. Ale taka prawda.

Na farta, składają się drobiazgi. Ten zwrot, ten rabat, to ciasto, to że Smok rysując obrazek pt.: „Your family” rysuje siebie, Diaboła, Węża i mnie – na koty i traktora zabraklo miejsca, to zasypianie, poranne Diaboła marudzenie, Smoka kredą upapranie, i ten kurz i syf, po którym będzie już tylko lepiej. Inaczej być nie może. Tak sobie życzę.

2 komentarze:

  1. Wypraszam sobie. Nie wypowiadałam się w zakresie przeżywania. Uchodzi za powszechną i standardową procedurę migdalenie się na osobności w naszej dojrzałej siedemnastej wiośnie!
    Ale myślę, że dostarczenie wówczas ludziskom nieco adrenaliny i narobienie im oskomy, przydało się nam, wszystkim stetryczałym bigotom! Hej!

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam… pozytywne myślenie jest do bani ;Dale są jeszcze szanse, że całkiem co innego rozumiemy przez „pozytywne myślenie”jeszcze tylko jutro i w końcu będę się mogła wziąć za czytanie… :D

    OdpowiedzUsuń