licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 2 stycznia 2010

Zrobiłabym...

…podsumowanie, ale mi się nie chce.
W ogólnym rozrachunku nieźle. Nowy niech będzie bardziej zrealizowany. Chociaż, czy można realizować bardziej? Skoro MJ twierdzi, że taka jestem kategoryczna w decyzjach i realizacjach? Czyżby?
Postanowienia? Mam kilka:
wygrać…
przestać…
robić…
więcej…

tyle.

APDEJT:
Ostatniego dnia Starego Roku przy wyjeździe z Nowej towrzyszył mi Ptak Drapieżny. Leciał nad Wiśnią kilkaset metrów, co uznałam za zwiastun dobrego polowania na wszystko w Nowym Roku. Drugiego dnia Nowego, w powrocie z sanek towarzyszył mi Dziadek, który sam zaoferował się ciągnąć sanki ze Smokiem i snuł opowieści o zimie stulecia w 64tym i Marysi z pieprzykiem, którą wraz z matką ściągneli z drzewa, kiedy nastały roztopy i powódź spowodowana wylewem Bugu. Marysia jako półtoraroczny brzdąc strasznie się pałętała po maszynowni amfibii, ale Dziadek dzięki temu ją zapamiętał. Matkę Marysi również, bo kulała na prawą nogę. W 89tym Dziadek jechał pociągiem i w przedziale zauważył kobietę z pieprzykiem oraz starszą panią. Poprosił panią żeby zrobiła parę kroków, co też ta uczyniła ze strachu, bo wiadomo stan wojenny, strach i panika. Kulała. Dziadek po latach spotkał Marysię i jej mamę. Przysłała mu potem ta Marysia kartkę z Australii, gdzie wyemigrowała z mężem, że powodzi im się dobrze i w ogóle cud malina.
Pożegnałam się z dziadkiem na parkingu. Zasalutował po żołniersku prężąc swoich 67 lat na baczność. Ile można się dowiedzieć ciągnąc sanki ze Smokiem… Uznam to za zwiastun tego, że to, co moje dobre z przeszłości też do mnie wróci. Najlepiej w tym roku, jeśli mogę prosić.

Póki co upiór z przeszłości wrócił. Zaciskam zęby do bólu szczęki i budzę się z łomotem serca. Ale to nic, bo to JA zawsze wygrywam, więc i tym razem… Drapieżnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz