licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 17 grudnia 2010

Zaliczyłam...

…Wiśnią ślizg zakończony w zaspie. Uroczo. Ulica moich Rodziców zaliczana do spokojnej dzielnicy okazuje się być morderczą.

Jak mawia(ła) babcia przyjaciółki Obserwatorki „co chłop, to gadzina”, co dokładnie zgadza się z moją dewizą od wczoraj „Odmówić nie wypada ratowania z opresji tego gada”, tym bardziej jeśli opresja dotyczy Smoka. Głupota ludzka i totalny brak podejścia nie znają granic.

Szwagierka spóźnia się 40 minut. Oni to mają w genach, czy jak? No szlag mnie trafi normalnie programowo.

Od naszej Isówki dostałam pierniczki. Tylko Szef S i ja. Czymże sobie zasłużyłam, ach czym?! Moja uboga w cukier ostatnimi czasy osobowość wewnętrzna wchłonęła  je niemal wszystkie w ułamku sekundy. Mnią. Muszę koniecznie wziąć przepis na te pierduśniki obtoczone w kokosie.

Akcja „W” nabiera tempa. Telefony się urywają, prowadzę konsultacje w zakresie ile ryb, jakie wino, ile wina, gdzie to trzymać, w czym to przywieźć, kto ma miejsce w lodówce, ile uszek, czy w słoikach ten barszcz, czy Duży pojedzie zmielić mak na makówki, kto pojedzie z MJ po składniki na siemieniotkę, czy obrusy mogą być oraz czy wystarczą tylko trzy, w jakim kolorze zastawa, ilu talerzy brakuje, czy mam miski oraz półmiski, czego brakuje, kto o czym zapomniał, gdzie wstawić choinkę na czas szlifowania i malowania salonu, jak wsadzić 2 i 1/2  metra choinki do Wiśni, czy mam lampki i ile kompletów, co na czubek i czy motyl się klei, czy już zrobiłam ozdoby, czy mamy wystarczającą ilość krzeseł, kto ma przywieźć ciasto, jakie ciasto będę robiła, komu prezenty, czy mam już wszystkie, czy tylko dzieciom, czy dorosłym również, o której początek, co po początku, czy Pasterka, a jeśli tak to w którym kościele, czy przywozić kapcie, czy raczej eleganckie lakierki na zamianę z kozaczkami. Uf. Mogłabym wymieniać do rana, ale mi szkoda weekendu.

Jakby tego było mało, jutro muszę jechać na próbę generalną koncertu, na którym moje Misie Puchate tańczą pokaz rumby. Zmiana muzyki na ostatnią chwilę to nie jest to, co nas jakoś strasznie cieszy, ale zakładam jak zawsze optymistycznie, że damy radę.

A w niedzielę koncert, choinka, kończenie końca salonu.

Matkokochanomojoicórko, jak nie umrę ze zgryzoty zanim godzina „W” wybije, to będzie jakiś cud bloski.

1 komentarz:

  1. cuda się zdarzają…oraz w nawiązaniu do dzisiejszej konwersacji, pragnę jeszcze dodać jedną mądrość życiową owej babki…Miłość i na hasiok padnie…

    OdpowiedzUsuń