licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 15 marca 2004

Bez ingerencji...

…jakichkolwiek mazideł, pies zarósł się sam. Moje gadanie, że go przerobię w końcu na pasztet chyba poskutkowało:)))

Grzech znowu chory. Chłop z katarem jest gorszy niż osiem psów z zerwanym pazurem i dziurą w boku i tuzin dzieci z zapaleniem oskrzeli. Podaj, pomóż, zrób, przykryj, przytul, pogłaszcz i kura mać jeszcze się uśmiechaj. Weekend pod znakiem Fervexu i marudzenia „Ojojojoj jak mi źle i niedobrze, umieram”. Całe szczęście jest wysoko ubezpieczony…
Pomimo tego, że nie wydaje mi się, żebym nadawała się na Matkę Teresę z Timbuktu, noc z soboty na niedzielę spędziłam na kanapie. Grzech tak strasznie chrapał przez ten katar, i rzucał się w gorączce, że w końcu się poddałam. Mogłam Go oczywiście wykopać do living-roomu i niech tam sobie chrapie jak smok, ale uznałam, że w chorobie należy Mu się wygodne wyrko. Pół nocy męczyłam się na obrzydliwej zielonej kanapie, potem włączyła się zmywarka bucząc jak cholera,potem pies się trzepał. Szlag by trafił:))) No ale przynajmniej Grzech się wyspał i wygrzał…
Niech mi ktoś jeszcze kiedyś powie, że nie ma we mnie miłosierdzia i współczucia dla ludzkiego cierpienia:))) Taka jestem – troskliwa, wrażliwa, a co!!!

2 komentarze:

  1. Ja planuję chorobę na koniec kwietnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wy tak wszystkie macie juz od urodzenia nie?
    Zawsze najezdzac na chorego, biednego i umierajacego mezczyzne. Podlosc ludzka nie ma granic :-D

    OdpowiedzUsuń