…wszystko.
Gdyby nie Franz zasnęłabym wczoraj w głębokiej depresji. Nienawidzę zasypiać w pustym łóżku – tylko ja i wielkie przestrzenie. No i Franz…mięciutki taki…niebieski…w szlafmycy…Może to jest dziecinne w nosie to mam. Uspokaja mnie i kropka – inaczej byłby Sajgon. A tak, zasnęłam z Franzem w objęciach. I na wakacje też Go zawsze zabieram…
wtorek, 25 marca 2003
Szlag jasny by trafił...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Franz, Franz… miałem dziadka Franza, właściwie „Franzka”.
OdpowiedzUsuńI ostrożnie ze słowem na d…
chcialabym poznac Franza…blizej :)
OdpowiedzUsuńFranza dostałam dwa lata temu od Grzecha na urodziny. Mięciutki jak kaczuszka błękitny, ze śliniaczkiem i szlafmycą i uśmiechniętym pyszczkiem. Pod śliniakiem Grzech przyszył mu złote serduszko wisiorek… znalazłam je po godzinie. Franz to miś. W zeszłym roku dostałam jego starszego brata Johana – bardziej kosmatego. Też słoneczny jest:)))
OdpowiedzUsuńA może Frantz zastąpi Grzecha? Taki ładny niebieski….
OdpowiedzUsuńA czemu z moich misternych obliczeń wynika, że dwa lata temu jeszcze się nie znaliście?
OdpowiedzUsuńnie wiem ktoś TY, ale może się ujawnisz.A to był skrót myślowy, bo to nie było na urodziny w 2002 roku tylko w 2001…
OdpowiedzUsuń