licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 18 stycznia 2011

Myślałam sobie...

…że zima to okres, kiedy w przyrodzie raczej nic się nie rozmnaża. Ale gdzie tam. Dwa tygodnie temu miałam na zajęciach 6 Misiów. Tydzień temu 11, bo dołączyły Rusałki i Ciotka z Wujkiem. Wczoraj 16, bo przybyły dwa Tubisie i ich przyszłe Żony. Za tydzień ma być 18. Skąd oni się biorą? Chociaż w sumie u Ciotuchny od Brukselki krety z ziemi już wyłażą, więc może i oni spod czegoś wypełzli. Jedno jest pewne mam satysfakcję i odczuwam pedagogiczno-trenerskie zadowolenie. Bo skoro lecą jak ćmy do ognia, pomimo bluzgania od Pinokiów i nosorożców, zadawania pokuty za stwierdzenie, że potrafią tańczyć, czułego nazywania nimfami bagiennymi oraz wielokrotnego powtarzania, że „masakra, ale gorzej już nie będzie”… „i wolniej też nie”, to się znaczy się, że daję radę.
W ciągu dwóch lat poradziłam sobie z jedną lordozą, z jednymi koślawymi stopami, jednymi okrągłymi plecami. Srał za przeproszeniem pies  rozliczanie rytmu, znajomość historii i charakteru tańca – w nosie mam – puchnę z dumy, kiedy przypomnę sobie zaczynające pokraczki, a teraz widzę wyprostowanych samczyków i wyciągnięte jak struna laleczki. Pękam z zachwytu, kiedy patrzę jak ze skaczących w czasie przerwy małpek (taki wiek), zmieniają się w najpiękniejsze/szych na świecie, co mają głowy wysoko i power w stopach, bo tancerz, kiedy wychodzi na parkiet musi być pewny siebie, uważać, że jest najboskiejszy, może być nawet na tą minutę z kawałkiem zadufany w sobie, wrednie zapatrzony we własne ego objawione w poczuciu rytmu. Tłukłam do łbów dwa lata i wreszcie dotarło.  TO jest osiągnięcie. I TO, ze Rusałki, kiedy zobaczyły swoje dzieci na koncercie tańczące pokaz oderwały się od skrobania kartofli, od kurzenia Carmenów w kuchni i przyszły, że one też chcę. I TO, że po pierwszych zajęciach, gdzie nie ma litości, ulgi, współczucia dla nagle zawyżonej średniej wieku nie uciekły z wrzaskiem. Co im zresztą powiedziałam, napawa mnie dumą z NICH. Mogłabym tak o Nich bez końca, bo każdy jeden Miś z tych sześciorga na początku, to powód do dumy i zadowolenia i osobna, całkiem fajna historia. Mogłabym jeszcze dłużej, bo ci Nowi są fajni i chociaż znowu wałkujemy podstawy to tego nigdy dosyć a oni wnoszą powiew świeżości niczym scirocco. Moim lordozom i szpotlaczkom dobrze to zrobi na samozachwyt pokoncertowy, gdzie naród się ich nachwalić nie mógł, kiedy potłuką trochę znowu dwa-trzy-cztery-raz.

Ech mogłabym z tego żyć może. Może? Mogłabym? Nie wiem.

1 komentarz:

  1. Moim skromnym zdaniem uważam, że nawet powinnaś i jestem święcie przekonana, że byłabyś w tym rewelacyjna! A ile radości z tego byś miała?

    OdpowiedzUsuń