licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 2 stycznia 2011

Żyję...

…lecz cóż to za życie, charkotliwym oddychaniem przypominające marną wegetację. Ciepłota ciała spadła do wymaganych dla homo sapiens 36,6 – ani pół kreski więcej. Żywotność organizmu spadła do zera po podlaniu choinki, zamieceniu pod choinką, zrobieniu śniadania, wyprawieniu Smoka do Drożdża, wstawieniu prania, zdjęciu  poprzedniego prania z suszarki, powieszeniu nowego na suszarce, pościelaniu smoczej gawry. W planach tuż przed skonaniem mamy na dziś jeszcze dokończenie pędzenia nalewki, gdyż Duży już nogami przebiera. Ale najpierw opanuję drgawki (kawki wśród trawki, sprawką czkawki te drgawki – smoczy wierszyk logopedyczny), posmaruję sobie nos maścią majerankową, żeby wyglądać jak seksowna ogrzyca (w końcu Diaboł do 6.12 siedział z ogrami i trolami w chaszczach, może Go ten nos zielony do mnie przyciągnie) i postaram się poczuć smak herbaty co ma w nazwie „Lemon”. Problem w tym, że wczoraj wciągnęłam cały dzbanek nie czując jej smaku. Bleeee. Dziś wcisnęłam do Kubka Wyroczni PÓŁ cytryny nim poczułam marne cokolwiek. Wegetacja trwa. Aktualnie pałam nienawiścią do własnego łóżka dostając czkawki (wśród trawki) na myśl, że ZNOWU mam w nim zlegnąć. Na pocieszenie wczoraj wieczorem 3 odcinki

Mniam.
Podręczna apteczka zajmuje cała szafkę nocną. A szafki nocne mamy spore. Po podsumowaniu weekendu w pamięci zostaje – jutro do pracy. Hesus.
Skończyć się w końcu czy się nie skończyć oto jest pytanie?

1 komentarz:

  1. Może pożyj jeszcze trochę, bo zgodnie z napisami na Kubku – Wyroczni, jeszcze się nam przydasz:)

    OdpowiedzUsuń