licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 4 stycznia 2008

Zemsta najlepiej...

…smakuje na zimno – taka wyjęta prosto z lodówki, gdzie ani uczuć, ani współczucia, ani litości, ani zrozumienia, ani wahania. Zemsta najlepiej pachnie, kiedy zwierzyna zdyszana po ucieczce myśli, że to już, że już koniec, że gorzej nie będzie a tu nagle pierdut! Zemsta ma kolor czarnej garsonki, którą wdziewam, kiedy idę do sądu. Zemsta najbardziej cieszy, kiedy można popatrzeć w te wystraszone oczka, rozbiegane, wołające „i co teraz ze mną będzie… i moją żoną… i dziećmi?” Mam to gdzieś. Kolejne wezwanie na rozprawę wróży zwycięstwo całkowite, totalne, KO, to już nawet nie zwycięstwo – to masakra i pogrom absolutny. Ci, którzy jak MJ myślą, że odpuszczam, że zadowalam się wygraną małą bitewką, nawet jeśli ta bitwa trwała 4 lata, ci którym się wydaje, że wystarczy mi wbijanie szpileczek, kiedy mogę przywalić maczugą tudzież toporkiem, ci mylą się i przekonują o tym z czasem boleśnie. Wściekłość przechodzi mi jedynie wtedy, kiedy robaczek leży rozdeptany pod obcasikiem zgrabnych butów i kwiczy prosząc, żeby to już był koniec i finito. Wtedy dopiero przychodzi dzika satysfakcja i mogę sobie przybić piątkę z moim gorszym Ja.
Czeka mnie jeszcze jedno starcie. Takie decydujące, takie które wbije gwóźdź do trumny. Liczę się z przegraną, ale szanse mam spore – kalkuluję więc i szukam najlepszej drogi. I znajdę ją choćbym miała nie spać do samego 28-go stycznia. I jeśli wygram… kiedy wygram… call me Miszczyni Podłych Planów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz